5/28/2010

Paryż cz.2

Grunt do dobrze zacząć dzień. Najlepiej od napadu paniki na wysokości drugiego piętra Wieży Eiffla, bo mój mózg przypomniał sobie o lęku wysokości i braku zaufania do konstrukcji stworzonych ludzką ręką. I na nic się zdały racjonalizacje i próby przekonania siebie, że skoro nie zawaliło się od przeszło stu lat, to nie ma się czego bać. Trzęsące kolana usadowiły mnie na ławce i nie pozwoliły wstać przez przeszło kwadrans. Michał robił zdjęcia i podziwiał widoki, a ja walczyłam sama ze sobą. W efekcie czego zdjęcie na szczycie mam jedno – stoję przytulona do słupa z miną delikatnie mówiąc niewyraźną.

Po posiłku na zielonej trawce z widokiem na wiadomo co, ruszyliśmy dalej. W planach Notre-Dame i okolice, oraz to, na co przez przypadek trafimy. I w tym miejscu pojawił się problem. Okazało się, że metro paryskie, choć niewątpliwie całkiem dobrze prosperujące ukrywa się nie gorzej niż francuski ruch oporu. Znalezienie właściwego zejścia było wybitnie trudne, żeby nie powiedzieć niemożliwe, dlatego nieco nałożyliśmy drogi, zanim w końcu nam się udało. Ukończona w połowie XIV wieku perełka gotyku przywitała nas tłumami oraz sporym sztabem gargulców złośliwie uśmiechających się z góry. Dzwonnika niestety nie było, pamiątek po cesarskiej koronacji Napoleona również.

Po krótkim spacerze dookoła katedry ruszyliśmy na północ by, po drodze mijając jeszcze paryski ratusz zwany Hotel de Ville, przenieść się sześć wieków w czasie i zobaczyć Centre Pompidou. Centrum wygląda jakby było w wiecznym remoncie, a to za sprawą jego architektów, którzy postanowili wyciągnąć na wierzch to, co normalnie bywa ukryte, a więc rury i szkielet budynku. W centrum mieści się Muzeum Sztuki Współczesnej, którego pokaźne zbiory (około 53tyś. dzieł) wystawiane w systemie rotacyjnym, zawierają obrazy największych twórców XX wieku.
Z Centrum ruszyliśmy na zachód by po minięciu Les Halles (pod tym pseudonimem ukrywa się wielkie podziemne centrum handlowe – znienawidzone przez Paryżan, oraz kompleks parkowy) dotrzeć do Luwru.

Powiedzieć, że robi wrażenie, to nie powiedzieć nic. Mimo, że był budowany przez kilku władców wygląda całkiem spójnie, nawet ze szklaną (również znienawidzoną przez Francuzów) piramidą. Na oglądnięcie wszystkich zbiorów potrzebny jest tydzień, a i tak mogłoby się okazać, że o czymś zapomnieliśmy. U wejścia do Luwru można odpocząć w ogrodach Tuileries, gdzie siedząc na krzesełkach (których nikt nie kradnie) wokół stawów można obserwować całkiem pokaźną ilość rzeźb, oraz innych ludzi leniwie przerzucających karki przewodników, gazet lub książek. Parki w Paryżu stanowią swoistą ciekawostkę. Zawsze są pełne ludzi i nie sposób nie mieć wrażenia, że Francuzi mają wieczną przerwę.

Wychodząc z ogrodów trafiamy na Plac de la Concorde, który ze zgodą ma mniej więcej tyle wspólnego, że gdy podczas Rewolucji Francuskiej ścinano mniej lub bardziej nobliwe i dystyngowane głowy, lud zgodnie wyrażał swoją aprobatę. Teraz ludzie zgodnie podziwiają obelisk ze świątyni Ramzesa stojąc w oparach spalin wydobywających się ze zgodnego i nieprzerwanego sznura samochodów.

Maszerując Polami Elizejskimi dotarliśmy znowu do Grande Palace skąd udaliśmy się do hotelu z celach zmiany garderoby i udaliśmy się na kolację do restauracji znajdującej się 58 metrów nad ziemią, na pierwszym piętrze Wieży Eiffla. Fantastyczne usytuowanie naszego stolika przy samym oknie doceniłam dopiero po lampce wina:) o jedzeniu mogłabym napisać kolejną notkę, homara nie było, a Michał wypił espresso czym wprawił mnie w niemałe osłupienie. Stworzyłam potwora:)

Po kolacji w mniej już oficjalnych strojach i z butelką wina udaliśmy się robić nocne zdjęcia wieży. Tym razem panów żołnierzy było trzech, również w szyku bojowym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz