5/10/2010

Paryż cz.1

Miło jest spełniać swoje marzenia, a nie da się ukryć że o tym, żeby znaleźć się w Paryżu marzyłam już jakiś czas. Mniej lub bardziej intensywnie w zależności od możliwości ewentualnego spełnienia owego marzenia. Od przyjazdu do Francji marzyłam jakby intensywniej. No i w końcu się udało. Wraz z Michałem, który obiecał mnie zabrać i obietnicy dopełnił, w poniedziałek 19 kwietnia minęliśmy tabliczkę Paris.
Niesamowite wrażenie zobaczyć na żywo to wszystko, o czym się czytało w książkach i przewodnikach i widziało w filmach. Pewnie dlatego przez cały pobyt byłam irytująco podekscytowana. Wszystkim.

Na pierwszy ogień, zaraz po zakwaterowaniu poszła kupa żelaza, powszechniej znana jako Wieża Eiffla a wraz z nią Pola Marsowe, Szkoła Militarna i Trocadero. Kupa żelaza powstała niejako przypadkiem i na chwilę z okazji Wystawy Światowej w 1889 roku. Od początku wzbudzała kontrowersje równie wielkie jak ona sama. Niemniej jednak stoi po dziś dzień i po gigantycznych kolejkach można wnioskować, że ma się dobrze. Być może przysłużyła się temu zmiana koloru wieży, która teraz dostojnie i apetycznie czekoladowa przywdziewała barwy czerwieni i kanarkowej żółci...

Pola Marsowe u podnóża wieży są miejscem spotkań, odpoczynku, pikników oraz niestety nagabywania przez Cyganki i ludzi sprzedających tandetne pamiątki. Najlepiej udawać w tym przypadku, że się nie mówi po angielsku, francusku, niemiecku, ani w żadnym innym języku. Nie zmienia to faktu, że śniadanie z widokiem na wieżę ma smak niepowtarzalny i warto zaryzykować.

Na przeciwko wieży, po drugiej stronie Pól Marsowych uwagę przyciąga Szkoła Militarna, w której sztuki wojskowej uczył się sam Napoleon. Po drugiej stronie rzeki leży dzielnica Trocadero, w której znajduje się wiele, różnotematycznych muzeów z Palais Chaillot na wstępie. Z całego pałacu najbardziej urzekły mnie tereny zielone z sadzawką i sporą ilością fontann, notabene fantastycznie podświetlonych w nocy.

Nie zatrzymując się na długo ruszyliśmy na poszukiwanie Łuku Triumfalnego. Budowę łuku rozpoczął Napoleon dla uczczenia swojej Wielkiej Armii (tak kiedyś Francuzi wiedzieli jak toczyć wojny). W każdym razie po pokonaniu 280 schodów i lęku wysokości znalazłam się na górze, skąd mogliśmy podziwiać panoramę miasta od dzielnicy biznesowej La Defense na zachodzie, przez Wieżę Eiffla (tak kupa żelaza stanowiła główną atrakcję i wdzięczny temat fotografii), Katedrę Sacre Coeur na wzgórzach Montmartru oraz słynne Pola Elizejskie ciągnące się od Łuku aż do Placu Zgody (de la Concorde). Z ciekawostek – Łuk Triumfu znajduje się na największym rondzie w Europie, plac generała de Gaulle’a zwany jest powszechnie placem gwiazdy, z powodu dwunastu ulic rozchodzących się promieniście od placu, ruch samochodowy jest tak duży, że towarzystwa ubezpieczeniowe nie dochodzą z czyjej winy doszło do stłuczki, a zanim zdecydowano się na pomnik w formie łuku, największe zainteresowanie wzbudzał projekt pomnika – słonia z fontanną tryskającą z trąby...

Pola Elizejskie takie sobie. Głośno, dużo samochodów i dużo ludzi i kilkadziesiąt bardzo ekskluzywnych i bardzo drogich butików, między innymi Luisa Vuittona, gdzie ceny torebek zaczynają się od 1000 euro. Następnie odwiedziliśmy jeszcze Grand Palais oraz Petit Palais by następnie przez bogato zdobiony Most Aleksandra dostać się do Hotelu Inwalidów, wybudowanego dla francuskich weteranów wojsk Ludwika XIV, który wybudowany w podobno wojskowym stylu, bardziej przypomina pałac niż koszary. Może mieć to związek z kopułą pokrytą złotem, ale pewna nie jestem. W hotelu mieści się muzeum poświęcone armii francuskiej, oraz grobowce dwóch wielkich wodzów – Marszałka Focha oraz Cesarza Napoleona. Oczywiście trawniki przed hotelem są okupowane przez piknikowiczów i randkowiczów, a w parku tuż obok mieliśmy okazję pooglądać turniej gry w kulki, co choć brzmi niewinnie, jest grą wywołującą skrajne emocje.

Wieczorem, dzięki rejsie statkiem po Sekwanie mieliśmy okazję podziwiać iluminację zabytków Paryża, co mogłoby być nawet romantyczne, gdyby nie mała hiszpańska stonka wydzierająca się nad uchem, której nie były w stanie upilnować nauczycielki. Wyłączając wrażenia akustyczne, widoki były niezapomniane. Po rejsie z butelką wina udaliśmy się po wieżę (tak ja ciągle o jednym), która przywitała nas migoczącymi lampkami (pokaz po zmroku, co godzinę przez 10 minut), oraz czterema wojskowymi z karabinami przechadzającymi się wokół w szyku bojowym...

1 komentarz: