3/24/2010

Strasburg

Pomysł wycieczki do stolicy Alzacji pojawił się w głowie Lucie. Po krótkich negocjacjach dotyczących terminu, uformowała się grupa wyjazdowa, w skład której wchodzili: Lucie, Milena, Xavier i ja. Problem środka transportu rozwiązał się wraz z deklaracją Xaviera, że poświęci swojego Citroena dla dobra ludzkości. W efekcie czego w sobotni poranek (żeby nie powiedzieć o świcie, bo jak zwykle mało się spało) wyruszyliśmy z piskiem opon spod Saint-Quentin. Po niecałych dwóch godzinach podróży przy akompaniamencie St Anger, znaleźliśmy się na przedmieściach Strasburga, gdzie zamieniliśmy środek transportu na bardziej publiczny i za jego pomocą znaleźliśmy się w centrum.

Po drodze do katedry i Notre Dame i biura turystycznego minęliśmy plac, na którym dzięki sprzedawanym obrazom, mogliśmy się doedukować artystycznie. Katedra, jak na francuski gotyk przystało zaprezentowała się doskonale i zrobiła odpowiednie wrażenie. Jeszcze większe wrażenie wywarło miasto widziane z wieży, na którą udało mi się wspiąć po pokonaniu ponad 300 schodów (tak ja z moim lękiem wysokości weszłam na górę i nie umarłam ze strachu). Po zejściu i zakupieniu planu miasta, oraz nakreśleniu planu ramowego wycieczki okazało się, że zbliża się dwunasta, więc mieliśmy okazję podziwiać XIII wieczny zegar i przedstawienie, jakie daje on w samo południe.

Kolejnym punktem wyprawy była dzielnica zwana „Mała Francja”, niegdyś dzielnica młynarzy, grabarzy i rybaków, którą teraz można podziwiać z uwagi na średniowieczne fasady budynków i bardzo ciekawą zabudowę. Niestety Mała Francja pozbawiła nas sił witalnych, więc postanowiliśmy się posilić tradycyjnym alzackim daniem zwanym Baeckeoffe. Pod tą mało francuską nazwą kryją się cztery rodzaje mięsa marynowanego w białym winie i pieczonego przez trzy godziny marchewką, cebulą i ziemniakami. Po posiłku nie byliśmy się w stanie ruszyć, ale twardo wykulaliśmy się z jadłodajni na podbój miasta.

Kierunek uniwersytet i ogród botaniczny. Po drodze minęliśmy Bibliotekę Narodową, Teatr, Pałac Sprawiedliwości i kilka kościołów, wszystkie budowle piękne i godne uwagi, zwłaszcza ze względu na rzeźbione popiersia wielkich filozofów zdobiące bibliotekę oraz piękny ogród pod pałacem. Uniwersytet przywitał nas drobnym deszczem, ale nie zrobiło to na nas większego wrażenia. Za to budynki uniwersytetu, owszem. Podobnie jak ogród botaniczny, który pomimo dużych braków w ukwieceniu i tak był piękny, bardzo zielony i różnorodny.

Z ogrodu podreptaliśmy w stronę oranżerii, gdzie mieliśmy okazję podziwiać kilkanaście rodzajów zwierząt, piękny park z jeziorkiem, przy którym zrobiliśmy, na wyraźny wniosek Mileny (dalej nie idę!) chwilę przerwy i przy którym zjedliśmy fantastyczne lody o smaku malin i zielonej herbaty. Trafiliśmy też na kilka świeżo poślubionych par, które wraz z całym hałaśliwym i kolorowym orszakiem robiły sobie zdjęcia pamiątkowe pod fontanną.

Następnie podreptaliśmy do centrum Europy, czyli Pałacu Europejskiego i Parlamentu. Pod pałacem każdy chciał zrobić sobie zdjęcie ze swoją flagą, niestety z racji sporych odległości dzielących nasze flagi wspólne zdjęcie okazało się niewykonalne. Po wykonaniu rundy honorowej dookoła Parlamentu (Milena uparcie wzywała niejakiego Luiggiego, który okazał się być jednym z włoskich deputowanych), zdecydowaliśmy się powoli kończyć naszą wyprawę, w związku z czym udaliśmy się do centrum, gdzie przez chwilę podziwialiśmy pięknie podświetlone budynki (w końcu zrobiło się ciemno), po czym złapaliśmy powrotną kolejkę.

I wtedy zaczął padać deszcz. Utrudniło to nieco znalezienie drogi wyjazdowej ze Strasburga, ale przy dopingu trzech damskich gardeł oraz AC/DC nasz kierowca jakoś sobie poradził. Po powrocie na zakończenie dobrego dnia oglądnęliśmy zdjęcia, popijając wrażenia butelką wina.
Lubię wycieczki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz