W poniedziałek spadł śnieg. Jest to nawet normalne zimą, nawet we Francji, zwłaszcza na północy. Rano wyjrzałam przez okno, wzruszyłam ramionami, wyciągnęłam trapery i kurtkę i podreptałam na przystanek. Kierowcy jeździli, jakby nigdy w życiu nie widzieli śniegu. Pierwszy autobus nie przyjechał. Drugi autobus też nie przyjechał. Gdy nie przyjechał trzeci autobus postanowiłam dotrzeć na uczelnię piechotą. Dotarłszy z lekko rozwianym włosem i małym spóźnieniem na wydział dowiedziałam się, że zajęcia z powodu śniegu zaczną się z drobnym poślizgiem. Bywa.
Powody porannego zamieszania poznałam dopiero na kursie francuskiego, na którym okazało się, że prefekt (nazwijmy go ministrem szczebla regionalnego) wydał rozporządzenie, że z powodu śniegu i aby uniknąć niebezpieczeństwa na drodze, do czasu ustabilizowania się pogody autobusy mają pozostać w zajezdni. Kierowcy się zastosowali, bo słowo prefekta jest święte, komunikacja miejska stała do wtorku. Nikt z prefektury nie pomyślał o podesłaniu darmowej taksówki dla studentów. Trudno, bywa i tak. Ten kraj uczy mnie cierpliwości w doprawdy ciekawy sposób.
już nie będę psioczyć na mzk, obiecuję:>
OdpowiedzUsuńTrzeci świat...
OdpowiedzUsuńco się dziwicie, 3[!] centymentry śniegu i w Stanach zamykają szkoły, a ludzie nie wyjeżdzają do pracy.
OdpowiedzUsuń