1/17/2010

Un – dois – trois tu bois!!!

Kolejny wieczór integracyjny też za mną. Stwierdzam, że o życiu Polaków na obczyźnie można nakręcić całkiem niezły program dla Discovery. Nowość goni nowość i trzeba dużych pokładów energii i samozaparcia, żeby to wszystko ogarnąć.

Po pierwsze relatywizm słowa vers (około). Kiedy nasza koleżanka powiedziała, że przyjadą po nas vers 21, o 21 byłyśmy gotowe. Gdy godzinę później zaczęłyśmy się zastanawiać, gdzie jest Amanda, ta zadzwoniła, że będzie za pół godziny. Powoli przestaje mnie dziwić ichniejsze podejście do czasu.

Po drugie nasi znajomi Francuzi pili likier z liczi z kieliszków do wódki na dwa razy mówiąc, że jest strasznie mocny. Po spróbowaniu mocno się skrzywiłam i to nie dlatego, że faktycznie było mocny, tylko dlatego, że smakował jak płynny cukier.

Po trzecie zapoznałyśmy się ze zwyczajami panującymi na imprezach w tutejszych akademikach. Trudno powiedzieć, czy są one powszechne i praktykowane na co dzień, czy była to tylko prezentacja dla zagubionych erasmusów, ale musiałyśmy przejść przez kilka rodzajów gier ruchowo – rytmiczno – sprawnościowych kończąc na kalamburach. Wszystko po francusku.

Rozmawialiśmy też o stereotypach związanych z naszymi krajami. A wszystko zaczęło się od pytania, co to znaczy „kurwa” bo jeden z Francuzów będąc w Londynie słyszał to niemalże od każdego napotkanego Polaka (reklama nienajlepsza ale cóż). Po wczorajszym wieczorze muszę też stwierdzić, że:

1.To nieprawda że Francuzi nie mówią po angielsku,
2.Bardzo też doceniają wysiłki mówienia po francusku,
3.są chętni do pomocy,
a przynajmniej spotkane przez nas towarzystwo.

Wywiązała się też drobna sprzeczka dotyczące tego, czy Chopin i Polański to Polacy, czy Francuzi. Porozumienia nie osiągnęliśmy, bo każdy twardo obstawał przy swoim.

Na koniec jeszcze pozytywny akcent. Mama jednej z dziewczyn jest Polką, więc Karolina kilka razy była w naszym kraju i mówiła, że ludzie u nas są naprawdę wspaniali i czuje się tam jak u siebie. Poczułam się dumna.

4 komentarze:

  1. aż strach pomyśleć, co by szanowni amis [moje początki z językiem francuskim uważam za rozpoczęte!] powiedzieli na subtelnie pieszczącą słowiańskie gardła żołądkową miętową. dodam do obiecanej paczki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kira, żołądkowa to pikuś. Proponuję swojską śliwowicę ;)

    Z tym kurwa, to średnio miłe doznanie. Niestety nie grzeszą rodacy kulturą.

    OdpowiedzUsuń
  3. to może wpadniemy tam na akademiki w któryś weekend i rozniesiemy je w drobny mak :D

    P.S. Żeby ten "Tomasz" nikogo nie zmylił to pisałem to ja, Bobson :)

    OdpowiedzUsuń