1/16/2010

Papiery

Mam wrażenie, że w tym kraju nikt się niczym nie przejmuje. Zwłaszcza słowami muszę i to już. Odkąd w czwartek rano wysiadłam z autobusu dostałam do wypełnienia/ podpisania/ przeczytania/ czy coś tony papierów. Od wejścia trzeba było załatwić ubezpieczenie, bo bez ubezpieczenia nie można dostać akademika. Następnie już w akademiku trzeba było zrobić inwentaryzację całego dobytku (łącznie z dokładnym oglądnięciem czy z cokolików nie odpada farba).

W akademiku się okazało, że pomimo tego, że dostałam kartę nie wpisano na niej numeru ubezpieczenia, więc w piątek znowu trzeba było biec do ubezpieczalni. Jak się okazało pani zapomniała wpisać numeru, co jej koleżanka skwitowała wzruszeniem ramion.

Odwiedziny w sekretariacie psychologii zaowocowały ośmioma stronami planów, które w jakiś sposób trzeba było zgrać, co nie jest zbyt proste. W administracji się okazało, że nasza koordynatorka nie potwierdziła naszego przybycia, więc trzeba było nam biec to biura kontaktów zagranicznych. Jak się okazało mieli przerwę. Po przerwie pani Phanny Sin (nasza koordynatorka) powiedziała, że nie może potwierdzić naszego przybycia, bo musi to zrobić pani ... (tu padło jakieś mocno niezrozumiałe nazwisko), ale będzie dopiero w poniedziałek. Bez wspomnianego potwierdzenia administracja nie wyrobi mi legitymacji studenckiej, a bez legitymacji nie mogę jeść na uczelni, kupić biletu miesięcznego jak też korzystać z biblioteki a uczelnianego Wi-Fi.

A dzisiaj założyłam konto w banku. Powinnam była umówić się na rendez-vous, ale udało się wejść mimo, że tego nie zrobiłam. Pani nie wystarczyła kartka z ubezpieczenia z informacją, gdzie mieszkam, więc w przyszłym tygodniu trzeba donieść potwierdzenie od dyrektora akademika (jakby wiedział kim jestem...), że tu mieszkam. Potrzebna jest oczywiście też legitymacja studencka (może uda się zdobyć w poniedziałek) i francuski numer telefonu. Na całe szczęście można to donieść w przyszłym tygodniu. Z banku wyszłam w toną kolejnych papierów.

Pozostaje jeszcze zdobyć francuski numer. Co też nie jest takie łatwe. U nas wchodzi się do kiosku kupuje zestaw startowy i tyle(2 minuty roboty). We Francji należy mieć ze sobą dowód, legitymację studencką i potwierdzenie zameldowania, następnie uiścić opłatę w wysokości 15 euro i można się cieszyć z 5 euro na rozmowy i SMSy. Cudownie.

Oczywiście jedyną osobą, która ma tego dosyć jestem ja. Wszystkie bardzo miłe obsługujące mnie panie wzruszają ramionami, ładnie się uśmiechają i mają mnie w nosie.

4 komentarze:

  1. Mam wrażenie, że tylko u nas jest takie napięcie i przejmowanie się wszystkim. W Niemczech wszystko niby dokładnie, ale langsam, w Włoszech domani, a w Meksyku maniana. I wszyscy mają wszystko w dupie. Jak to ogarniesz to już będzie z górki.

    OdpowiedzUsuń
  2. A juz myslalam, ze chociaz zachod bedzie mial bardziej cywilizowane dziekanaty od naszych.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzieknatu na WNS nie pobije nic. Próbowałem alem poległ...

    OdpowiedzUsuń
  4. Z tego co tu czytam, to we Francji jest dużo bardziej kafkowsko niż u nas. A to, żeby pre-paida kupować za okazaniem meldunku, to chyba nawet Związek Radziecki by się nie powstydził!

    OdpowiedzUsuń