1/15/2010

dzień pierwszy

Początki bywają trudne. Zwłaszcza, jak trzeba się wysilać po szesnastu godzinach podróży i starać się zrozumieć ludzi, którzy mówią do człowieka w nie do końca zrozumiałym języku. Przynajmniej, co trzeba docenić, starają się mówić WOLNO I WYRAŹNIE. Nie zmienia to jednak faktu, że gdyby nie dobry duszek w postaci niejakiej Amandy, to chyba nadal stałybyśmy na dworcu. A na chwilę obecną wraz z walizkami (sztuk pięć) znalazłyśmy zakwaterowanie. Żeby nie było zbyt miło i przyjemnie tymczasowe, które musimy (wraz z tymi nieszczęsnymi walizkami) opuścić za jakieś dwa tygodnie, by przenieść się do właściwego lokum, czyli byłych koszar wojskowych przerobionych na akademik. Mam tylko nadzieję, że również wtedy Amanda będzie miała dostęp do terenówki, którą po nas przyjechała.

4 komentarze:

  1. still alive, still in the game ;]

    OdpowiedzUsuń
  2. Brzmi jak wyprawa do Afganistanu z misja pokojowa. Trzymaj sie tam mloda :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Początek wielkiej przygody ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Chciałem zauważyć, że do Afganistanu nikt z misja pokojową nie pojechał. Tam jest WOJNA. pozdrawiam Szanowne Panie :)

    OdpowiedzUsuń