1/12/2010

Początek.

Na początku był chaos. Dosłownie. Mogą to potwierdzić wszystkie obecne przy pakowaniu osoby. Chociaż zasadniczy początek był w maju, kiedy okazało się, że mogę jechać. Następne "początki" były tylko kolejnymi etapami na drodze do Metz, bo tam zamierzam się znaleźć w czwartek o poranku.

Ostatni etap przypominał jazdę przez Pireneje podczas wyścigu Tour de France. Droga przez mękę zwaną metodologią (Tu pragnę pozdrowić doktora-profesora, który przez ostatni miesiąc skutecznie zniechęcał mnie do wszystkiego z życiem włącznie. Więcej o nim nie wspomnę - nie zasłużył). Ale nawet przez Pireneje da się przejechać, więc wyścig udało mi się zakończyć.

W każdym razie na początku (12.01.2010 godzina 18.00) był chaos. Z chaosu wyłoniły się dwie walizki pełne tego, co z prawdopodobieństwem większym niż przeciętne, przyda się w trakcie półrocznej emigracji. Albo i się nie przyda, jak sugerował chór grecki (zwany inaczej lożą szyderców) w osobach Emili i Doroty. O tym jednak przyjdzie mi myśleć, kiedy wspomniane walizki będę przenosić z miejsca na miejsce.

A teraz mam chaos myślowy. Nie lubię pożegnań.

1 komentarz:

  1. jestem zaszczycona mogąc znaleźć się na początku tej historii *roni łzę* ;D

    OdpowiedzUsuń